Strony

poniedziałek, 20 grudnia 2010

przestaje mi zależeć

Tak się zastanawiam: czy to ja jestem jakiś świr, wytargany z innego świata - ale cały czas mi cholernie nie gra moje życie. Tak zwany dzień powszedni, rutyna, codzienność - ludzie, których spotykam, co i komu i jak mówię. Jak się do siebie uśmiechamy albo udajemy, że nie widzimy. Gdzieś zgubiłem coś niezwykle ważnego, mesiące a raczej lata temu coś stało się dziwnego ze mną samym i zacząłem nie wiedzieć czemu zachowywać się jak nie-ja. Mam wrażenie, że nie jestem wyjątkiem, to jest jakaś paskudna choroba, zaraza - niezwykle łatwo atakująca kolejne ofiary. W tych bardzo rzadkich momentach kiedy udaje się na chwilę zatrzymać i zerknąć na siebie, na ludzi bliskich i tych kilka drzwi dalej - widzę ludzi zupełnie innych niż kilka/naście lat temu. Wiem, że to brzmi banalnie - jednak nie daje mi to spokoju. Cały czas czuję w tej materii jakiś giga przekręt. Co i kiedy i jak się stało, że ludzie gasną, odkładają na później, rezygnują z rzeczy kiedyś dla nich kluczowych, najistotniejszych?
Tragi-śmieszny, z codzienności wyrwany przykład: para moich znajomych postanowiła zaaranżować w swoim pięknym domku tzw. 'kącik z duszą' - pełen fotografii obu rodzin sprzed lat, wieków nawet. Piękna idea, chyba rzadko spotykana ostatnimi czasy u 'młodych':) On, jak to zwykle mają oni płci męskiej, nie naciskał na konkretną formę, wybraną aranżację, układ zdjęć. Powierzył to zadanie żonie, którą to misję ona z radością przyjęła (na marginiesie często występujący, genialny w swym zgraniu układ). Kiedy dzieło było skończone okazało się, że ona jest zachwycona - jemu jest przykro. Powiedział jej, że nie tak sobie to wyobrażał (wszystkie zdjęcia jego rodziny pasowały akurat tylko do tej zdecydowanie brzydszej ściany, zabrakło ramek tylko dla zdjęć jego najbliższych). Po czym zupełnie odpuścił temat. Ona udała, że nie dotarły do niej jego uwagi - generalnie udała, że nie wie, o co chodzi. A on powiedział mi coś strasznego:
- Wiesz, Szymon, mnie się już nie chce o wszystko walczyć. Sam się przeraziłem tym, że przestaje mi zależeć - to przecież nie tak powinno działać.
- To racja, jednak nie zakładaj złej woli ze strony Twojej żony.
- No widzisz, mnie to naprawdę jest już obojętne. Tak, faktycznie - założyłem jej złą wolę bo wydaje mi się niemożliwy 'taki przypadek' - ale nie zamierzam nic z tym robić. Nie chce mi się. Czar prysł - już mi nie zależy na tej ściance, już mnie to zupełnie nie cieszy. Bardzo boli mnie to, że zdjęcie na przykład mojego stryja ma wartość tylko dla mnie, dla mojej żony jest kawałkiem czegoś w ramce, co trzeba gdzieś upchać.
- Faktycznie, coś tutaj nie gra.
- Szymon, myślę sobie, że ona tego nie zrobiła specjalnie 'żeby mi było przykro' - jednak uważam, że zrobiła tak ponieważ w ogóle o mnie nie myślała - sam nie wiem co gorsze.

Rozmowa trwała znacznie dłużej i z tematu zdjęć przeszliśmy przez wszystko co miał na sercu mój znajomy, a następnie ja sam. Ten przykład, w sumie troche dziwny i raczej nietypowy, przytaczam ponieważ stawiam tezę, że w tej konkretnej sytuacji zagubionym wcale nie jest mój znajomy. Osobą, która straciła samą siebie jest jego żona. Spróbujmy cofnąć się kilkanaście lat wstecz (moi znajomi są dokładnie w moim wieku). Nie wydaje mi się możliwe aby pełna piękna, chłonąca nowe życie, młoda kobieta była w stanie w ogóle rozważać scenariusz jaki sama nakreśliła swemu 'jedynemu, wybranemu, ukochanemu, ojcu jej dzieci'. Coś stało się 'po drodze', że faktycznie albo w ogóle nie pomyślała o swojej połówce podczas weny twórczej albo najzwyklej w świecie miała gdzieś jego potrzeby. Co w omawianej sytuacji akurat było dość delikatne i niezmiernie istotne.

Wiem, że to pokrętnie wymyśliłem ale jakoś tak mi się skojarzyła ta sytuacja z ogarniającym mnie od dłuższego czasu poczuciem utraty samego siebie.

Czy mam odwagę aby zatrzymać 'błędne koło'? Czy mam wystarczające siły? Czy jestem gotów przyjąć konsekwencje próby powrotu do siebie jakim zawsze chciałem być?
Nie wiem ale muszę spróbować - choć jak mawia mój inny znajomy 'nic nie musisz' - jest to prawdą, i na marginesie jak ciężko jest ludziom zaakceptować i przede wszystkim ogarnąć rozumem ten fakt: nic nie musisz (pomijam fizjologię itp. of kors)

Na zakończenie przytoczę kilka słów jakie nakreślił pewien znany mi dziwny człowiek:

dom?
jest
drzewo?
jest
syn?
jest
jest wszystko?
nie
czego brak?
wszystkiego

Powodzenia wszystkim, którzy znajdą odwagę i siłę aby zawalczyć o to, co zgubili ostatnimi laty!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz