Strony

wtorek, 2 listopada 2010

teoria chwil

Ze kobiety sa z wenus, a faceci z marsa - wie kazdy. To znaczy kazdy zna to powiedzenie, na marginesie polecam ksiazke o takim tytule. Kilka dni temu moja zona byla u kosmetyczki. Podczas wizyty, tak sie zlozylo, ze zadzwonilem z propozycja spedzenia wspolnego wieczoru. Przypadkowo dowiedzialem sie, ze w kinie 'graja' carmen. 'Ciekawe', pomyslalem i 'czemu nie' - ergo zapraszam zone do kinowej opery:) Kiedy kosmetyczka uslyszala moja propozycje miala powiedziec 'idealny ten twoj maz, chyba posle swojego chlopaka na nauki'.

Zanim przejde do 'teorii chwil' jeszcze jedna historyjka tytulem wstepu.

Pare tygodni wstecz nasi bardzo bliscy znajomi postanowili sie rozstac, a poniewaz znaja sie od lat parunastu (o ile nie dluzej), maja dwojke dzieci - sprawa jest mocno skomplikowana i bardzo bolesna, nie tylko dla nich obojga. Precyzujac - to on postanowil odejsc do innej kobiety, ktora jak twierdzi kocha. Pomyslelismy z moja zona, ze zaprosimy ja na wyplucie wszystkich trosk przy kieliszku czegos mocniejszego. Tak tez sie stalo. Rozmowa, ktora trwala cala noc prawie, byla niezwykle ciekawa. Jedna sprawa w szczegolnosci nie dawala, i dalej nie daje mi spokoju. Jak to jest mozliwe, ze ona nie widziala tego, ze jej maz jest coraz dalej, i dalej z kazdym dniem, tygodniem, miesiacem? W momencie kiedy oboje uznali, ze 'maja problem' czy bardziej modne ostatnio 'przechodza kryzys' - moim zdaniem - bylo juz duzo za pozno. Wiem, ze zabrzmi to niesprawiedliwie ale niestety bylbym nieuczciwy wzgledem samego siebie gdybym tego nie powiedzial: moim zdaniem kazdy facet by zaczal szukac (moze nawet nieswiadomie) innej kobiety gdyby mial taka zone jak nasza znajoma. Nie jest moja intencja usprawieliwianie tego co on zrobil - chce tylko powiedziec, ze wina jednak jest po obu stronach - mimo tego, ze obecnie cierpienie jednej strony jest nieporownywalnie mocniejsze.

I tu pojawia sie 'teoria chwil'. Jak to jest mozliwe, ze pytajac faceta i kobiete, bedacych w zwiazku - mozna otrzymac diametralnie odmienne odpowiedzi na pytanie: 'czy wasz zwiazek jest szczesliwy/udany'? Bo przeciez jesli sie nad tym glebiej zastanowic, nie powinno byc to teoretycznie mozliwe (pomijam patologiczne zwiazki masochistow, sadystow itp.) - jesli jedno nie jest spelnione, nie jest szczesliwe to automatycznie drugie nie ma podstaw do twierdzenia, ze jest w porzadku. Mam mala teoryjke na wytlumaczenie tego z pozoru paradoksalnego, bardzo powszechengo zjawiska.

Aby precyzyjniej ukazac sedno nieporozumienia - sprobujmy najpierw 'rozebrac' dzien powszedni na czesci pierwsze - pojedyncze chwile, z ktorych sie on sklada. Dzien malzenstwa z kilkuletnim stazem, z dwojka dzieci, codziennymi obowiazkami, troskami. Czy tez dzien narzeczonych, ktorzy dopiero rozpoczynaja wspolna podroz. Czy dzien staruszkow, ktorzy z lezka w oku obserwuja poczynania swoich wnukow. Zawsze ich dzien sklada sie z kilku, moze kilkunastu chwil, ktore zapamietuje ona i zapamietuje on. Ten proces nie odbywa sie swiadomie, to jest fenomenalna zdolnosc naszego umyslu - aby rejestrowac to, co jest istotne zupelnie poza nasza swiadomoscia. I tak na koniec dnia moze sie okazac, ze ona pomysli: 'to byl dobry dzien, dziekuje', a on: 'kolejny dzien, o ktorym lepiej szybko zapomniec' - albo calkowicie na odwrot. Stawiam teze, ze powodem takiej sytuacji jest fakt, ze w ciagu tego dnia on przezyl jedna, moze dwie niezwykle bolesne chwile. I nie ma w tym momencie znaczenia, ze jesli bysmy zsumowali wszystkie chwile podczas calego dnia to okaze sie, ze liczba 'dobrych' chwil jest wieksza, nawet znaczaco niz chwil 'zlych'. Liczy sie fakt zaistnienia tych drugich. To ten fakt wplywa na ocene, odbior, emocje powiazane z calym dniem, zwiazane z ego, z tym co gleboko ma kazdy z nas - co powoduje bezposrednio, ze czujemy sie szczesliwi badz nie. Idac dalej tym tokiem rozumowania - jesli przyczyna zlych chwil jest malzonek to niestety dzien 'idzie na straty' z perspektywy zwiazku. Co gorsza kiedy jest tak, ze stale powtarzajacym sie elementem naszej wspolnej codziennosci sa zle chwile - nasz zwiazek idzie po rowni pochylej w dol. I moze sie tak dziac zupelnie niepostrzezenie dla jednej ze stron poniewaz suma dobrych chwil jest caly czas wieksza niz tych zlych albo co jeszcze gorsze jedna ze stron nie jest w ogole swiadoma istnienia zlych chwil, ktorych sam/sama jest przyczyna.
A czym sa zle chwile? Co to tak naprawde oznacza? Czy to musi byc cos strasznego, jakies traumatyczne przezycia, ktore tak bardzo zgrzytaja w naszej glowie, ze potrafia nas doprowadzic do krzywdzenia najblizszej nam osoby? Nie, to wcale nie musza i w wiekszosci przypadkow nie sa przezycia traumatyczne. To w gruncie rzeczy sa bardzo proste sprawy, jak na przyklad to, ze pierwszymi dzwiekami, ktore slyszysz rano jest podniesiony glos twojego wspolmalzonka (bo jest zdenerwowana/y poniewaz zaraz sie spozni do pracy na przyklad). To moze byc brak ludzkiego i cieplego 'dziekuje' po skonczonym wspolnie posilku. To moze byc kolejny obiad bez niego/niej. To moze byc dokladnie wszystko, co jest istotne dla naszej polowki. I naszym zadaniem jest nazwyklej w swiecie wiedziec, co jest dla niej/ dla niego istotne. Na czym jej/jemu zalezy. Co ciekawe - okaze sie zapewne, ze kazdy wlasciwie to wie.

Reasumujac, ludziska - robcie tak zeby nie bylo zlych chwil. Dobre momenty, cieple spojrzenia, slowa, dlonie - przyjda same, zawsze przychodza. Widze pewna analogie do inwestowania gdzie zasada numer jeden powinna byc 'ochrona kapitalu', zyski sa na drugim miejscu. One w koncu same przychodza jesli tylko nalezycie zadbamy o codzienny brak strat.

Sprobuj zaobserwowac wsrod towich znajomych zachowanie par. Zwroc uwage w szczegolnosci jak sie do siebie odnosza. Niestety moje doswiadczenie uczy mnie, ze im wiekszy staz ma para tym bardziej ton, sposob komunikacji jest niemily. W pewnym momencie mozna odniesc takie wrazenie, ze dokladnie wszystko drazni, denerwuje jedna ze stron. I co gorsza strona ta okazuje to na kazdym kroku - wydaje sie byc juz zupelnie pogubiona w tym, co tak naprawde jest istotne w zyciu. Zdaje sie nie dostrzegac ogromu szczescia, ktorego doswiadcza na codzien. I w ten sposob permanentnie generuje zle chwile swojej polowce - dzien za dniem, tydzien za tygodniem, miesiacami - latami w wiekszosci przypadkow juz nie ma okazji...

Z moja zona wypracowalismy, to znaczy ja w desperacji zagubienia narzucilem, system wczesnego ostrzegania przed zlymi chwilami, ktorymi moze rzucac we mnie moja ukochana. Za kazdym razem kiedy moment pojawia sie, narasta i wkracza w zakazane rejony, gdzie moze juz tylko zaczac ranic - mowie mojej zonie: 'nie badz stara'. Po pierwszym oburzeniu z jej strony i kilku/nastu rozmowach - udalo sie wytlumaczyc, o co tak naprawde mi chodzi. Chwala mojej zonie, ze w ogole chciala zrozumiec i zaczela sie starac momentami rozumowac w sposob, ktory dla niej jest zupelnie obcy - tylko po to aby uniknac zlych chwil.

Z wlasnej perspektywy faceta moge wymienic najistotniejszy 'generator' zlych chwil:
brak szacunku/akceptacji - niestety w wiekszosci przypadkow zony nie rozumieja, co oznacza slowo 'szacunek' dla ich facetow, a o dziwo kochanki calkiem przeciwnie.

Faceci to duze dzieci - kazda kobieta to wie. Wrazenie jednak jest takie, ze kiedy zostaje zona - najzwyklej w swiecie o tym zapomina. Albo jest jej wygodniej udawac, ze tego nie wie. Niestety predzej czy pozniej znajdzie sie taka, ktora zaspokoi te najwazniejsza dla faceta sfere: szacunku, akceptacji. A potrzeba tak niewiele, jesli nie dasz rady wyrazac swojej aprobaty i akceptacji - to przynajmniej trzeba umiec sie powstrzymac od permanentnej krytyki i dezaprobaty:
- jego zainteresowan (na przyklad kolejnego meczu w telewizji),
- tego, co dla niego wazne (na przyklad samochod, o ktorym gada i sie napala ile to ma koni),
- tego jak bawi sie z dziecmi (moze byc czasem za ostro ale daj mu sie samemu tego nauczyc),
- tego, ze oglada playboya i pornosy (jesli dasz mu tutaj luz - sama sie zaskoczysz jak pozytywny to moze miec wydzwiek dla was),
- wreszcie tego, ze potrzebuje czasu dla siebie (bez Ciebie i bez dzieci).

Zdaje sobie sprawe, ze zapewne kobiety moga poczuc sie pokrzywdzone, z jakiej to racji caly ciezar utrzymania zwiazku spoczywa na ich barkach. Jesli do takich dochodzisz wnioskow po przeczytaniu tego posta - wprowadzilem cie nieswiadomie w blad. Zdecydowanie uwazam, ze odpowiedzialnosc jest po obu stronach. Zapewne kobiety moga napisac kilkutysieczna wyliczanke tego, co powinien ich facet a nie wie/ nie umie/ nie rozumie. Moja intencja jest tylko ukazanie pewnego mechanizmu, ktory pojawia sie w glowie faceta, a o ktorym kobiety wydaja sie nie wiedziec. Facetem kieruja zle chwile, predzej czy pozniej bedzie unikal tego kto mu tych zlych momentow dostarcza. U kobiety natomiast liczy sie sumaryczny rachunek: jesli dobrych chwil jest wiecej niz zlych to wynik jest na plus - w praktyce zycia odmiennosc tego podejscia oznacza podzial na mezczyzn - swinie, ktore rania najmocniej jak tylko mozna i kobiety - na ktore nagle, znikad spada tragedia odrzucenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz